Opublikowano Dodaj komentarz

Matka Depresja

Dzisiaj taki temat dla wielu dość trudny, dla mnie również taki bywa (nawet często) – DEPRESJA

Wczoraj był Światowy Dzień Walki z Depresją i nie chciałabym tego tematu przemilczeć. Wczoraj nie udało mi się zebrać myśli i czasu, dlatego jestem tu dzisiaj. Z depresją, zaburzeniami lękowymi i nerwicą żyje sobie już od jakiś nastu lat. Miałam różne podejścia, udane i nie udane, do terapii czy leków, długo błądziłam myśląc, że sama sobie dam radę.

Były okresy lepsze i gorsze a najczęściej towarzyszyła mi gdzieś z tyłu głowy myśl “inni mają gorzej, ogarnij się i nie zawracaj głowy specjalistom bo ktoś na pewno potrzebuje ich bardziej niż ty” więc unikałam profesjonalnej pomocy bo nie chciałam robić kłopotu.

Zanim zaszłam w ciążę radziłam sobie dobrze i miałam czas na swoje #selfcare, ale po urodzeniu Dzika tego czasu już nie było i ta wielka zmiana baaaardzo się na mnie odbiła. Dopiero wtedy zaczęłam sobie zdawać sprawę z tego, że nie dam sobie już sama z tym rady. To było ponad moje siły, a najgorsze były wybuchy złości, które kompletnie nie pasowały do mojej koncepcji rodzicielstwa bliskości, więc było dla mnie jasne, że muszę działać.

Zadzwoniłam do przychodni w której kiedyś się leczyłam po pierwszej straconej ciąży. Umówiłam się na teleporadę. Dzwoni pani doktor i pyta standardowo co się dzieję, no więc tłumaczę jej co się dzieje, jak się czuję, że mam wybuchy złości w zasadzie bez powodu itd. Mówię, że czuję, że bez leków sobie nie poradzę więc chciałabym prosić o przepisanie czegoś, żeby móc się trochę pozbierać i uspokoić. I co usłyszałam w odpowiedzi?

A może po prostu jest pani nie wyspana i za dużo spędza czasu z dzieckiem? Może to tylko brak snu i hormony?

Zaczęło mnie zbierać na płacz, bo ja tu proszę o pomoc bo wiem, że to nie jest tylko kwestia braku snu, bo do jasnej cholery od lat się z tym mierzę, a lekarz psychiatra sugeruje mi, że powinnam się wyspać bez dziecka i może by mi przeszło. Próbuję się opanować i mówię, że mam dużą pomoc ze strony męża, że spędza z synkiem dużo czasu a ja z depresją mierzę się od lat, więc umiem odróżnić u siebie stany depresyjne od zwykłego zmęczenia. Koniec końców pani doktor wystawiła mi receptę (ale słyszałam w jej głosie niezadowolenie)

Po co o tym piszę? Bo wiem jak bardzo może zniechęcić do walki o siebie takie podejście, zdawać by się mogło, lekarzy specjalistów. Ale nawet jeśli ktoś próbuje wmówić wam, że to co czujecie jest wynikiem braku snu, braku czasu na odpoczynek, burzy hormonów itd. a wy gdzieś tam głęboko w sobie czujecie ten ścisk i niemoc, czujecie że to nie jest kwestia organizacji czasu czy samozaparcia – to NIE PODDAWAJCIĘ SIĘ i szukajcie takiego specjalisty, który nie będzie na was obojętny. I to nie szkodzi ile razy po drodze powiecie sobie “to nie ma sensu” bo ważne jest ile razy po tym się podniesiecie i powiecie “spróbuję znowu”.

Jeśli potrzebujecie wsparcia tutaj znajdziecie -> Ważne telefony antydepresyjne | Forum Przeciw Depresji

I zostawiam linka, do piosenki, która wiele razy dodawała mi sił w trudnych chwilach B.O.K – Nie poddawaj się – YouTube . Zachęcam do dzielenia swoimi sposobami motywacji w komentarzu. I pamiętajcie: Warto walczyć o siebie.

Opublikowano Dodaj komentarz

Matka Poniżej Poziomu Morza czyli o życiu z depresją

Długo się zbierałam do napisania pierwszego wpisu. Jakoś tak chce i trochę nie chcę. Chcę się tym podzielić z nadzieją, że może komuś będzie łatwiej jak poczuje, że jest więcej takich osób, a trochę nie chcę tego robić bo sama nie wiem czy jestem na tyle silna, żeby dać sobie radę z negatywnymi opiniami itd. Ale życie z depresją NIE JEST skazane tylko na smutek i leżenie w łóżku. Bo generalnie każdy przeżywa różne emocje i to jest okey. Zdecydowanie łatwiej jest mi przejść z radości w smutek czy złość, niż w drugą stronę. Tak trochę jakbym wpadła w dziurę z której nie mogę się potem wydostać. Czuję się jakby depresja była moim magnesem na takie emocje jak złość, smutek i ooooo matko, ostatnio mnie to dopadło jak niechciana biegunka.

Serio, bo trochę się tak czułam. Było mi źle, gdzieś tam w środku bolało, wyrzucałam z siebie głównie to co złe z przerwami na jakieś w miarę normalne funkcjonowanie. Po prostu opanowało mnie uczucie beznadziejności (dzięki ci losie za tego mojego męża, że on jeszcze to znosi). To jest taki stan, że ma się ochotę rzucić wszystko, krzyczeć do świata, że

“to nie ma sensu, to się nie uda, jestem jedną wielką porażką i po co mam się starać skoro i tak mi nie wychodzi.”

Taka trochę dobrze znana wszystkim #dramaqueen. Odwiedza mnie od czasu do czasu, czasem rzadziej czasem częściej, ale raczej nie mam szans się jej pozbyć. Wiecie, tak bywa, bunt dwulatka na pokładzie, problemy ze zrzuceniem wagi, migrena, zastój w sklepie, wizje kolejnych faktur do zapłacenia, pracuje a praktycznie nic z tego nie mam – it is too much! A ta sfera zawodowa ostatnio jest trochę moją kulą u nogi. Przytłacza mnie to bo chcę, staram się a ciągle jakoś nie wychodzi. Jak ostatnia deska ratunku to są miłe słowa od osób, które mi zaufały i kupiły moje poncza. Taka iskierka co się tam gdzieś tli i nie gaśnie, podtrzymuje tą nadzieję, żeby walczyć, że jeszcze kiedyś ktoś też doceni, że to co robię robię dobrze, że może jednak uda się z tego jakoś utrzymać, że nie będę musiała się z tym żegnać. No zobaczymy.

Pewność siebie kiedy chorujesz na depresję jest jak domek z kart – wystarczy delikatne szturchnięcie i wszystko się wali i wraca #dramaqueen buczeć, że wszystko jest beznadziejne. Moje życie to jeden wielki rollercoaster emocji i to często wyolbrzymionych. Marzy mi się “normalność”, wiem że to nigdy się nie spełni, ale dzięki terapiom które mam już za sobą i tym, które pewnie mnie jeszcze czekają, umiem sobie lepiej lub gorzej radzić z takimi, jak to się mówi profesjonalnie: epizodami. No i bez wsparcia tych najbliższych to byłoby nie możliwe. Dlatego też zawsze będę zachęcać każdego, kto czuje, że nie radzi sobie z emocjami, w różnych sytuacjach w życiu, by nie bał się pójść po pomoc. Depresja to choroba, taka jak np. cukrzyca – to można leczyć (nie tylko farmakologicznie).

O wiele łatwiej było przed narodzinami Dzika. Serio myślałam, że mam to za sobą. Miałam dużo czasu na tzw. selfcare, miałam czas się wyspać, poćwiczyć, wyjść ze znajomymi, poobijać na kanapie. No także tego… po prostu miałam czas zadbać o siebie dzięki czemu o wiele lepiej radziłam sobie ze stresem i emocjami. Macierzyństwo okazało się tak cholernie trudne, że nie wiem jakim cudem przetrwaliśmy ostatnie dwa lata a jeszcze do tego wymyśliłam sobie rozkręcanie biznesu – no i masz babo placek. Stres mnie zżera, lęk mnie blokuje, zmęczenie spowalnia a to wszystko stanowczo zbyt często odreagowuje złością. I każdy dzień to walka o jakieś w miarę normalne funkcjonowanie, o bycie matką która jest wyrozumiała i opanowana, o bycie żoną od której nie chce się uciekać, o bycie siostrą/koleżanką która nie zawodzi – niestety często przegrywam ze swoimi wewnętrznymi demonami i ciągle szukam sposobu jak je ogarnąć.

Staram się panować nad sobą, więcej uśmiechać, ale to bardzo trudne i męczące. Od lat każdy mój dzień to walka i to nie jest tak, że ja się żalę albo chcę współczucia. Neee za długo już z tym żyję, w pewnym sensie się z tym pogodziłam. Chcę pokazać, że hasła w stylu “weź się w garść, idź na rower, weź się za siebie, wystarczy trochę konsekwencji w działaniu” i wiele innych za cholerę nie są pomocne. Bo ja mogę przez np. tydzień trzymać dietę, ćwiczyć i funkcjonować w miarę normalnie – ktoś mógłby to mylnie zinterpretować jako ozdrowienie (lub co gorsze jako koniec lenistwa) – a potem pojawia się ERROR i już nie jestem sobą. Nie mam siły, jestem non stop śpiąca, co chwilę mi coś nie wychodzi, zajadam stres, unikam ludzi, nasilają się lęki i wszystko zaczyna się od nowa. To temat rzeka, ale tak na początek chciałam pokazać, że każdy może zmagać się z takimi problemami .

A TY jeśli czujesz podobnie, nie wstydź się poprosić o pomoc, warto o siebie walczyć.

Opublikowano Dodaj komentarz

Bluza samochodowa to najlepszy wybór

Bluza samochodowa to mój autorski projekt, przemyślany milion razy od wymiarów, przez sposób zapięcia po wybór wzorów i testowanie w użyciu. Ostatnie tygodnie to był bardzo intensywny czas, w głowie siedział mi pomysł na ponczo samochodowe ale z rękawami – większość klasycznych krojów ponczo raczej nie osłania dobrze rączek, a na tym mi zależało – nasz Dzik nie zawsze kieruje się prosto do auta/domu czasem zainteresuje go piórko na chodniku albo lecący na niebie samolot. W mroźne dni wydawało mi się, że marzną mu rączki. W końcu uszyłam jeden prototyp, potem następny i trochę się tego uzbierało i mam wreszcie to nad czym pracowałam.

Ponczo samochodowe, które wygląda jak obszerna bluza, ma długie rękawy, jest ciepłe, miękkie i wygodne.

Nie brakuje oczywiście kieszeni do których można schować przekąskę, rękawiczki, po prostu ogrzać dłonie, albo jak my ostatnio… schowaliśmy kapcie do żłobka 😉

W odpowiedzi na wiele zapytań bluza samochodowa jest rozpinana z przodu na zamek błyskawiczny. Z myślą o tych co nie lubią zakładać ubrań przez głowę.

Nie mogło zabraknąć mojego ulubionego kominokaptura również w nowej lepszej wersji rozpinanej z przodu.

Następna “nowość” wcześniej przeze mnie nie stosowana i na którą też poświeciłam sporo czasu, żeby dopasować odpowiednią wielkość i moc magnesów tak by same się łapały i nie puszczały przy każdym ruchu. Każdy bok bluzy samochodowej posiada magnesy.

I to co najważniejsze to to, że dzięki bluzie możemy zapiąć pasy pod spodem. Wystarczy wyjąć ręce z rękawów (uwierzcie mi, że to kwestia kilku sekund), zarzucić tył bluzy na oparcie fotelika i zapiąć pasy. Dziecko jest opatulone i nadal ma swobodę ruchów. A po podróży odpinamy pasy, wkładamy rączki w rękawy, boki same się zapinają a my możemy spokojnie ruszyć do domu/żłobka czy na zakupy.

My mamy to już przetestowane, znajomi również i wiemy, że to jest HIT, a teraz czekam na Wasze opinie i pierwsze recenzje po przetestowaniu. A dostępne wzory i rozmiary znajdziecie TUTAJ

Opublikowano Dodaj komentarz

Standard OEKO TEX 100 co to takiego?

Jak często zastanawiamy się nad jakością ubrań, które noszą nasze dzieci? Przyznam szczerze, że dopóki sama nie zaczęłam szyć nie bardzo myślałam o tym co i gdzie kupuje, zwracałam uwagę na wygląd i cenę – a jakość? Meh a po co mi to? Ale wszystko się zmieniło odkąd urodził się Radzio. Coraz częściej myślałam o tym co i gdzie kupuje, a to tyczyło się wszystkiego: jedzenia, kosmetyków, ubrań itd. Z czasem moje priorytety się zmieniły i kiedy postanowiłam szyć dla innych wiedziałam, że nie chce tworzyć produktu z tanich/kiepskiej jakości materiałów ale tworzyć produkt, który przede wszystkim spełnia te 4 warunki: powstał z materiałów wysokiej jakości i wytrzymałych, jest w większości z materiałów naturalnych (i tutaj pojawia się kwestia polaru ale o tym w innym wpisie), jest produktem funkcjonalnym i bezpiecznym – a o tym informuje nas m.in. STANDARD 100 by OEKO-TEX ®

“Jeśli artykuł tekstylny nosi etykietę STANDARD 100, możesz mieć pewność, że każdy składnik tego artykułu, tj. każda nić, przycisk i inne akcesoria, zostały przetestowane pod kątem szkodliwych substancji i że w związku z tym artykuł jest nieszkodliwy dla zdrowia ludzkiego.” 

Dlaczego to tak ważne? W czasach otaczającego nas plastiku, chemii i sztuczności każda możliwość ograniczenia szkodliwych substancji jest tego warta. Podziękuje nam za to nasza skóra, nasze drogi oddechowe, oczy a przede wszystkim ogólnie nasze zdrowie. A mówiąc NASZE mam na myśli nasze dzieci, nas dorosłych, również nasze zwierzęta.

A jak sprawdzić czy to co kupujemy spełnia wymogi i nie jest nafaszerowane tablicą Mendelejewa? Może to być metka, może to być po prostu informacja na stronie sklepu, hurtowni, producenta która będzie nas informować o tym czy ta konkretna rzecz posiada ten certyfikat, jeśli takiej informacji nie znaleźliśmy możemy zawsze dopytać, a warto się upewnić. Większość produktów dla dzieci ma odpowiednie certyfikaty, ale zadbajmy również o naszą odzież czy pościel – przytulamy dzieci, okrywamy kocykami, często śpią z nami więc mają bezpośredni kontakt nie tylko z własnym bodziakiem 😉 Dodatkowo dbając o siebie damy dobry przykład następnym pokoleniom – że zmiany trzeba zacząć od siebie.

Znasz? Wiesz? Kupujesz rzeczy z certyfikatem czy może to nie twoja bajka?

Opublikowano Dodaj komentarz

Co założyć pod ponczo?

To pytanie pada często i zawsze odpowiadam tak samo: nie ma jednego zestawu ubrań.

Czy pod kurtkę zimową/wiosenną zawsze ubieramy to samo? No właśnie i o to chodzi. Po prostu trzeba się zdać na intuicję i na wiedzę o naszym dziecku. Nasz Dzik nie lubi być za grubo ubrany, w nocy się odkrywa i raczej woli chłodne klimaty (jak ja). Dla przykładu: jest mróz -1 ale jest słonecznie i nie ma wiatru ani opadów, więc pod standardowe bawełniane ponczo zakładamy bodziak z długim rękawem i ciepłą bluzę. Przy -5 najczęściej był jeszcze pod bodziakiem podkoszulek, albo sam bodziak i ciepła z grubego polaru bluza.

Najlepiej się sprawdza stary dobry sposób. Na cebulkę, o tak! Wtedy łatwiej jest nam dostosować ubiór i uniknąć przegrzania, czy wychłodzenia – chociaż z tym drugim to raczej ciężej jeśli ubieramy ponczo tylko do samochodu. W każdej chwili możemy zdjąć jedną warstwę jeśli jest za ciepło. Pamiętajmy, że ponczo w okresie jesień-zima-wczesna wiosna jest przede wszystkim czymś w rodzaju koca, który otula nasze dziecko w trakcie tego krótkiego przejścia do auta. Nie zostało stworzone z myślą o długich spacerach (chociaż i w tym się sprawdzi, ale w cieplejsze dni) lecz myślą o okryciu dziecka na czas przejścia do auta i na czas zanim ogrzewanie w aucie nie zacznie działać.

“Ponczo jest super, małej jest wygodniej a zwłaszcza teraz jak się uczy chodzić, nie jest taka skrępowana jak w kurtce. Rano jak wychodziliśmy i zobaczyła swoje ponczo to zaczęła się śmiać na jego widok tak je lubi.” Monia I.

Czasem dostaje pytania: czy jest wystarczająco ciepłe?

Odpowiadam, że tak ALE to przede wszystkim zależy od nas. Ja wiem, że kurtka puchowa wydaje się lepsza, grubsza, cieplejsza i można pod nią założyć tylko t-shirt. Okey rozumiem, że jest to w pewnym sensie wygoda ALE w takiej kurtce dziecko może się szybko zgrzać i spocić (czego chcemy uniknąć), w foteliku ma ograniczone ruchy i pasy nie są dociągnięte jak trzeba. Nie można mieć wszystkiego ale można mieć ponczo i :

  • unikać przegrzania
  • móc dobrze zapiąć dziecku pasy (BEZPIECZEŃSTWO)
  • dziecku jest wygodniej w foteliku (i w ogóle poruszanie się w ponczo jest wygodniejsze bo dziecko nie czuje się jak ludzik Michelin)
  • wykorzystywać je na różne sposoby (wiosną na spacerze jako narzutka, do wózka jako otulacz itd.)
  • jeśli o nie dbamy to wystarczy nam na co najmniej dwa sezony

My jeszcze nie korzystaliśmy ale wiem, że niektórzy kupują bieliznę/odzież termoaktywną lub wełnianą. Dużo czytałam na temat właśnie odzieży z wełny i ma ona wiele zalet: latem chłodzi, zimą grzeje, jest łatwa w utrzymaniu czystości bo w zasadzie się jej nie pierze i wiele innych, ale stop! Nie posiadamy, nie korzystamy, więc nie wiem ile w tym wszystkim prawdy – jak w końcu przetestujemy to na pewno dam znać jakie są nasze odczucia. Ale jeśli ktoś z was, ma i używa to chętnie poznam wasze zdanie.

Opublikowano Dodaj komentarz

Dlaczego Ponczo samochodowe dla dziecka to świetny wybór? 

Ponczo samochodowe dla dzieci

Po pierwsze BEZPIECZEŃSTWO 

Śliska i gruba puchowa kurtka/kombinezon powodują, że pasy nie są wystarczająco dobrze dociągnięte i przylegające do ciała dziecka. W takiej sytuacji nawet najlepszy fotelik samochodowy nie będzie spełniał swojej funkcji. Podczas uderzenia może powstać tak ogromna siła, że pasy ześlizgną się i dziecko może wylecieć z fotelika. No takich scenariuszy to my nie chcemy!

I tu wkracza wygodne i ciepłe ponczo. Otula nasze dziecko w drodze DOM <-> AUTO chroniąc przed zimnem, fajnie nie? To wszystko? Nie! 

Pasy fotelika zapinamy pod ponczo więc przylegają one dobrze do ciała i chronią dziecko tak jak powinny, a ponczo jak ciepły kocyk ogrzewa dziecko, ale nie przegrzewa, jak to się dzieje? Kurtki puchowe bardzo często są stworzone ze sztucznych nie przepuszczających powietrza materiałów, sam fotelik składa się najczęściej z pokrowca, ramy, energochłonnego styropianu i generalnie z kilku warstw, dodatkowo pod kurtką dziecko ma najczęściej bodziak i bluzę – no więc teraz wyobraźmy sobie jak wiele warstw różnych materiałów styka się z plecami i karkiem dziecka. Dużo za dużo, większość dzieci szybko się poci a to po wyjściu z auta zwiększa ryzyko zachorowania. Dzięki ponczo trochę zmniejszamy tę warstwę i minimalizujemy ryzyko przegrzania. 

Po drugie WYGODNE

No wygoda dla wszystkich. Ha! Chyba najbardziej dla rodziców, ja to uwielbiam: pyk i założone, pyk i zdjęte – czy można chcieć coś więcej? Pyk i dziecku wygodniej w foteliku. Mały Dzik zasnął w drodze do domu? Pyk i ponczo zdjęte a dziecko smacznie drzemie. Ktoś powie: “ale jak chcę jechać na spacer to musze brać dodatkowo kurtkę.” No nie można mieć wszystkiego, niestety takie jest życie, ale czy spokój ducha nie jest ważniejszy od wzięcia dodatkowo kurtki raz na jakiś czas?  

To jak już wiemy, że fajnie mieć ponczo dla dziecka to może jeszcze dodam, że jest ono: 

Po trzecie UNIERWSALNE 

Sprawdzi się nie tylko w czasie podróży autem, ale również jako dodatkowe okrycie na spacerze w cieplejsze dni czy podczas biwaku – ja osobiście uwielbiam takie rzeczy. Mam jeden taki sweter – mój ulubiony, mam go chyba już z 5lat, nadaje się do dżinsów, leginsów, spodniczki, na różne okazje i to właśnie w nim kocham. A co się dzieje, kiedy kupujemy coś co może nam zastąpić kilka rzeczy? 

Po czwarte OSZCZĘDNE 

Jakby nie liczyć to oszczędzamy – ponczo zastąpi kurtkę, bluzę, koc i kupujemy je na co najmniej dwa sezony (dzieci różnie rosną więc nie obiecam, że wasze dziecko nie będzie miało nagłego wzrostu i w tydzień wyrośnie ze wszystkich ubrań) rozmiary są tak dobrane by ponczo nie było za duże, no przecież nie chcemy utrudniać dziecku samodzielnego rozwoju i stawiania pierwszych kroków na schodach (za duże mogło by przeszkadzać) no i oczywiście od tego jak długo nam posłuży zależeć będzie też jak będziemy o nie dbać, wiecie takie sprawy jak pranie w odpowiedniej temperaturze, nie jeżdżenie po nim walcem, nie pierzmy go w rzece na tarce i takie tam. Po prostu trochę delikatności proszę.